księżycowego jak w sukienkę dziecko owinąć, a kobierzec z gwiazd utkany rzucić pod nogi.
I Helenka mimowoli staje się poetką, z główki swej cichutko, bez trudu, snuje poemat, pełen czarownych blasków, a rozjaśniony miłością jak ciemna noc gwiazdą poranną. Pochyla się nad kołyską; — o szczęście! dziecię uśmiecha się przez sen, uśmiecha się tym jasnym, przejrzystym uśmiechem, który zakwita tylko na ustach niewinnych. Helenka jest w tej chwili bardzo szczęśliwa; — wydaje jej się, że śpiące dziecko słyszy jej marzenia, że i ono pragnie mieć strojne suknie, karety i roje sług na rozkazy, — klęka więc przy kołysce, a głowę na krawędź pochyla. Łzy gorące spływają po jej zbiedzonej twarzyczce. Gdyby wszakże zapytano: „Czego płacze?“ nie umiałaby odpowiedzieć.
Wie tylko, że dawniej płakała z bólu i szarpiącej ją tęsknoty za czemś nieznanem, — dziś te łzy jej nie bolą i nie tęskni już za niczem. Wśród chmurnej nocy listopadowej zesłał jej Bóg tę drobną dziecinę i zamknął w tem dziecku cały jej świat marzeń, miłości i pragnień. Od tego dnia żyje ona tylko życiem swej siostry i oddycha jej piersią, cierpi jej cierpieniem, cieszy się jej uśmiechem. Ona dla siebie samej nie istnieje, nie pragnie dla siebie nic i nie troszczy się o przyszłość swoją. Całą nadzieję, miłość i szczęście złożyła
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/77
Ta strona została skorygowana.