Nad niemi rozpościerał się szmat nieba, czysty, pełen obietnic wiosennych. Chwilami w tę głęboką studzienną przepaść wpadał gwar uliczny, cała poezja i proza życia, pełna turkotu dorożek; dźwięków katarynki i tego nieokreślonego szumu, wynikającego z ruchu setek przechodniów. Z otwartego okna pralni wybiegały od czasu do czasu kłęby białej pary, gorącej i przesiąkłej wyziewami bielizny. Para ta nikła w ciemnej i wąskiej przestrzeni wraz z wybuchami śmiechu myjących okna służących lub z turkotem przejeżdżającej dorożki. Otwarta brama świeciła jak oko cyklopa na ciemnem tle sieni i słała gruby promień światła na chropawe deski, zalane potokami wody.
W bramie stanęła drobna postać dziewczęcia i oparła się chwilę o ścianę. W ręku trzymała wielką konewkę i szła napełnić ją wodą. Ciemne włosy, krotko przystrzyżone, spadały jej na czoło, kryjąc brwi i wielkie, ciemne oczy. Całe ciało drobne, płaskie, nierozwinięte raziło wobec tego rozkosznego rozkwitu wiosny i powietrza pełnego obietnic. Stała w bramie jak czarna plama na tle jasnych promieni, które przez otwarte drzwi słały się pod jej drobne stopy.
W tym złotym blasku wydawała się jeszcze nędzniejsza, pełna smutku i sierocej tęsknoty. Nagle do bramy weszła piękna i wysoka kobieta, strojna w jedwabie i koronki. Szła wesoła,
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/80
Ta strona została skorygowana.