Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

cych, z gorsami śnieżnej białości. Były to torsy spłaszczone, bez głów, z okrągłym, bezkrwawym otworem zamiast szyi i rąk. Dokoła na gwoździach i ryglach okien unosiły się spódnice, odstając jedna na drugiej jak suknie tancerek. Haftowane falbany lub koronki, pełne kobiecości, śmiały się z tej białej fali wesołością młodej dziewczyny, na bal wpół ubranej. Miniaturowe wieże z chustek do nosa wznosiły się na rogach stołów, kufrach, krzesełkach... Chustki porządne, płócienne, z wielkim monogramem i numerem mówiły o trywialnej uczciwości swych właścicieli; chusteczki małe, cienkie, z kolorowym szlaczkiem, śmiały się lekkością skrzydlatych motyli, mieszając swe różnobarwne brzegi z koronkami batystowych, kobiecych chusteczek. Te ostatnie, blade, omdlewające, delikatne jak chorowita dziewczynka, szeptały o bilecikach miłosnych, które zapewne nieraz ukrywały w swem łonie. Wszystkie te chustki przynosiły ze sobą wspomnienie ukrytych uśmiechów lub łez, które gorzkim potokiem moczyły może ich mieszczańskie monogramy, różnobarwne szlaczki lub pajęcze koronki. Obok nich stosy pończoch kobiecych, długich, jedwabnych, lub z fil d’Ecosse, wysuwały swe stopy, zgięte w połowie jak potworne kaleki. Kilkanaście kaftaników strojnych, pełnych powabu, rozkładało się z wdziękiem kokietki na drewnianych ławkach,