rękami, chwytały w swe grube, nabrzękłe palce delikatne kaftany, negliże lub cieniutkie chusteczki. Z dziwną wprawą sortowały, oddzielały pomieszane ze sobą przedmioty i z całą brutalnością istot, niepojmujących potrzeby a raczej konieczności koronek, falban, gipiur i krochmalonych przodów, wrzucały to wszystko do koszów. Było w tej pogardzie zbytku coś z zazdrości sługi do delikatnej i pięknej swej pani, koło której trzeba z wielką gorliwością i uwagą chodzić na palcach. Ponad tym stosem znikającej bielizny górowała tęga postać Maciejowej, bladej kobiety o szerokich, męskich plecach i szarych, bezbarwnych oczach. Rzec można, że ta bezustanna para, która ją otaczała, wyciągnęła z jej źrenic błękit, stanowiący dawniej główną podstawę jej piękności. Gdy ostatni kosz wyniesiony został, koścista twarz praczki zajaśniała wyrazem wielkiej ulgi. Nic dziwnego! to niedzielne południe zwiastowało jej odpoczynek kilkogodzinny, pełen dawno upragnionych półkwaterków i dusznej atmosfery szynków przedmiejskich. Krzątająca się w kąciku Helenka z wielką trwogą wpatrywała się w twarz swej rodzicielki.
Helenka pragnęła gorąco, aby rodzice jej udali się na zwykłą niedzielną przechadzkę. Zostałaby sama z siostrzyczką i spędziłaby z nią długą chwilę, pełną szczęścia i uśmiechów. Przy-
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/93
Ta strona została skorygowana.