Elszykowski kiwnął głową. Naturalnie, grzeczniej i przyzwoiciej, choć znowu niema potrzeby robić tyle ceremonij względem korepetytora...
Zatroszczył się tylko o cyfrę lekcyj, jakże te dziesięć rubli rozłożyć. Lecz Tadek uspokoił go natychmiast.
— Dziś dała mu mama dwunasty bilet. Prawda, mamo?
Elszykowska siedziała nieruchoma, na pozór niezmieniona, tylko cała nagle zlodowaciała pod wpływem tego ciosu, który druzgotał jej serce. Trzymała wciąż chustkę przy ustach i zęby jej dygotać zaczęły jak w febrze. Przed oczyma mąż, syn, kłęby pary — wirowały i rozpływały się jak nieuchwytne cienie.
Elszykowski, nieotrzymawszy odpowiedzi, zwrócił się znów do syna.
— Ha... to napisze się ogłoszenie, ty radź sobie tymczasem, odpisując od kolegów, a temu panu pośle się jutro przez posłańca pieniądze. A teraz dajcie mi święty spokój i siedźcie cicho, niech kuryera dokończę.
Wszyscy zapadli znów w martwe milczenie, tylko jeden Tadek pił herbatę i opychał się chlebem z masłem i serdelkami.
Jadwisia nagle jeść przestała, pobladła i oczy utkwiła w deseń obrusa. Machinalnie gniotła chleb i rozrzucała dokoła okruszyny. Jedna z nich wpadła w filiżankę Tadka. Chłopak brutalnie odepchnął łokieć siostry i zaczął na spodek wylewać herbatę. Lecz Jadwisia, jakby tylko oczekując sposobu ulżenia strasznej nerwowej walce, jaką w sobie toczyła, porwała silnie, okrutnie niemal, brata za ucho.
— Smarkaczu!... — szepnęła przez zaciśnięte zęby.
Strona:Gabriela Zapolska - Ostatni promień.djvu/14
Ta strona została skorygowana.