Wiedziała tylko, że cierpiała i że cierpienie to nie miało się skończyć nigdy.
I nagle, łkanie spazmatyczne podniosło jej pierś i wśród ciszy nocnej rozległo się jak jęk dławionej ofiary.
Z naprzeciw stojącego łóżka, podniósł się na wpół Elszykowski zaspany i zmrużonemi oczyma starał się w świetle lampy dojrzeć twarz żony.
Ona, przerażona tym wybuchem rozpaczy, leżała teraz cicho, mnąc w palcach prześcieradło.
— Cóż ci to?... Znów zęby?...
Nie było odpowiedzi.
Elszykowski wzruszył ramionami.
— Mogłabyś też już raz pójść do dentysty i kazać sobie powyrywać spruchniałe korzenie. Przestałabyś kawęczyć... To sensu niema. Mnie tylko po nocy budzisz i sama się mizerujesz!
Ułożył się znów do snu, zbił mocno poduszkę, wetknął sobie pod głowę jaśka i naciągając na uszy kołdrę, dodał:
— A jak ci o to chodzi, to możesz sobie kazać kilka zębów wstawić. Czytałem, że tam gdzieś na placu Zamkowym, wstawiają po rublu kop. piędziesiąt od sztuki. Idź tylko, ja zapłacę!...
Za chwilę, chrapał doniośle.
Châteauneuf, 28 czerwca 1894 r.