Elszykowska trzymała głowę opartą o ścianę, głowę podłużną, niemal szpiczastą z powodu skręconych na czubku włosów przepiętych lawową strzałą. Na skroniach włosy te siwiały, wyciągając się silnie jak struny szarawe przepojone pomadą na śnieżno-białej skórze obciągającej czaszkę. Pod rzadkiemi silnie do góry podniesionemi brwiami, migotały oczy, spłowiałe, błękitne, jakby ździwione zmarszczkami, które zwartą siatką oplatały je dokoła, ciągnąc się koronką delikatnych linij ku szyi długiej, smutnej, chudej, wyciągniętej w górę jak szyja ptaka szukającego wyjścia z sideł, w które wpadł wśród nocnych cieni.
Naprzeciw Elszykowskiej stało wieszadło, okrągłe, złożone z kołków świecących teraz migotliwemi punkcikami. Na tem wieszadle, jak nędzna szmata, zwieszało się ku ziemi zielonawe, zużyte palto męzkie, z kieszeniami wypcbanemi masą książek, broszur, zwitków zapisanego papieru. Podszewka tu i owdzie była rozpruta, żółtawe kłaczki zbitej w masę waty bielały około pach, na ciemnem tle wytartej podszewki.
Palto owe miało w sobie coś z abnegacyi człowieka, który je nosił, widocznem było, iż okrywało dawno spadziste ramiona i wypukłe plecy swego właściciela. Miało w sobie smutną pracowitość i brak energii zupełny, tak rękawy jego zwieszały się bezsilnie, jakby ramiona wisielca.
Elszykowska wpatrzyła się w fałdy tej odzieży, wpiła się w nie wzrokiem i usta jej rozchyliły się powoli, jak kwiat zwiędły pod działaniem wrzącej
Strona:Gabriela Zapolska - Ostatni promień.djvu/2
Ta strona została skorygowana.