Kochała go w tajemnicy najwyższej i długo nawet przed sobą samą nie chciała się przyznać do tej miłości dla korepetytora swego syna, miłości, która czyniła ją śmieszną, nędzną, głupią, a mimo to wżarła się już tak w jej istotę, że stanowiła część jej samej.
Bełszyński zdawał się niespostrzegać nawet tej gorącej, sentymentalnej namiętności, jaką wzbudził w tej czterdziestoletniej kobiecie, chudej, zmęczonej, siwiejącej i traktującej go z jakąś dziwaczną według niego „niegrzeczną“ lękliwością. Kilkakrotnie przy podawaniu mu biletu, lub wypłacaniu pieniędzy, palce ich się zetknęły. Elszykowska natychmiast cofała swoje, jakby za dotknięciem rozpalonego żelaza. Uważał ją jak „matkę swojego ucznia“ — nic więcej. Była dla niego tem samem, czem to wieszadło, na którego kołku zawieszał swe palto od lat dwóch. W ogóle, było to usposobienie zimne. Kobieta była dlań niższym organizmem — przechodził mimo dziewicy, często mając na ustach sprośne żarty i słowa, lecz zbywając wzruszeniem ramion to, co namiętnością płciową zwać się mogło. Kobieta była dlań potrzebną do zachowania gatunku — kiedyś, później, skoro będzie mieć ku temu środki, weźmie sobie może towarzyszkę, z którą spełni akt altruizmem podyktowany.
Strona:Gabriela Zapolska - Ostatni promień.djvu/8
Ta strona została skorygowana.
(Dok. nast.)