Strona:Gabriela Zapolska - Otwierają okna!.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

— E! co tam mam zaraz spadnąć!... nic mi ta nie będzie... albo to pierwszy raz okna myję?...
Pani protestowała, ale słabo.
— Proszę cię, ja nie chcę mieć odpowiedzialności.
Baśka szybkim ruchem podniosła wierzchnią spódnicę i zapięła ją z tyłu podwójną szpilką, wyjętą z głowy.
— Jakby ta trzeba było wyjmować każde okno, toby człowiek nie skończył do sądnego dnia... — odparła, nabierając rezonu, śmiałości, w tej sytuacyi napowietrznej, która pozwalała jej dominować ponad panią, ponad Dydakiem, Pęcakiem, Marynieczką i tymi szeregami ludzi, których widziała na dole, nizko, pod stopami snujących się, jak małe mrówki czarne i niepochwytne.
— Rób jak chcesz — odparła pani — ja wychodzę... nie mogę patrzeć na takie rzeczy!
I rzeczywiście, cicho, w pantoflach filcowych pani wyszła z pokoju.
Natychmiast zabrała się Baśka do roboty.
Przedewszystkiem wyżęła porządnie ścierkę, aby przechodniów nie oblewać wodą. I nagle w skróceniu migających ramion odcięła się dokładnie jej postać, jakby obramowana złocistym konturem słonecznym. Różowy perkalowy kaftan silnie przylegał do jej torsu i zdaleka czynił ją prawie nagą, spowitą tylko od bioder w draperye ciemnej podniesionej spódnicy. I tylko nogi jej czerwieniały świecącą skórą, rozkładając się wachlarzem palców na białej desce okna.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza...
Dzieci, zbite w gromadkę, stały wpatrzone w Baśkę z szacunkiem i przejęciem. Nagle Dydak iść w stronę okna zaczął z widocznem jakiemś postanowieniem.
Wstrząsnął silnie pióropuszem stosowanego kapelusza i miał minę zdecydowanego człowieka.
Rzeczywiście — w duszy dziecka powstała decyzya: wleźć na okno i myć je tak samo, jak Basia.
Porwawszy arkusz bibuły, nie zużywając marnych słów na próżne rozhowory, Dydak włazić na okno zaczął.
Natychmiast ze strony Baśki nastąpiła opozycya.
— Paniczu!... co panicz wyrabia!... proszę stąd odejść. Panicz spadnie!...
Lecz Dydak, uparcie milcząc, zamiar swój doprowadzał do skutku.
Baśka wołać zaczęła...
— Pani! proszę pani! panicz na okno lezie!
Ręka dziecka wyciągnęła się w stronę nóg sługi.
— Ty!... donosicielka!... — wyjąkał Dydak, ze złością uderzając Baśkę w nogę.
Baśka nagle zawirowała, i na wznak padając, znikła w jasnej przestrzeni.
I teraz słoneczna jasność, nie zakryta jej krępą sylwetką, zabłysnęła tryumfalnie wiosenną światłością.
W pokoju — pozostały dzieci skurczone, przerażone, z oczyma szeroko otwartemi, wpatrzonemi w pustkę tajemniczą, w której znikła sługa.
Paryż, 25 marca 1895 r.