Strona:Gabriela Zapolska - Parya.djvu/5

Ta strona została przepisana.

— A i panna Karolina sobie znów guza nabiła nowego... o tu nad lewem okiem! — cedziła przez zęby chłopka, idąc po za plecami guwernantki.
Panna Karolina stanęła, w świetle księżyca wydawała się blada jak opłatek, po skroniach jej ciekły kropelki potu.
— Niech Marcysia idzie pierwsza — wyrzekła chrapliwym głosem.
Lecz spłaszczona i ciemna twarz chłopki przybrała wyraz upartej zaciętości.
— Nie pójdę pierwsza... nie patrzę na pannę Karolinę, bo panna Karolina to tyle, co i Marcysia, ale patrzę na jaśnie panienkę, a nie uchodzi, aby jaśnie panienka w tyle sługi chodziła! — I uparcie z oczyma wlepionemi w plecy guwernantki — szła bosa chłopka po za odzianą w wykoszlawione trzewiki najmitką — mając w sercu swem pełno nienawiści i pogardy dla tej drugiej, która tak samo jak ona nie miała swego kąta, i za strawę i przyodziewek oddawała swe siły, młodość i zmęczoną jakimś tajemnym bólem duszę.

..........

W swem wąskiem sosnowem łóżeczku — długi czas nie mogła zasnąć Kizia i główkę swą spowitą w biały płócienny czepeczek obracała cichutko, wpatrzona w małą lampkę szafirową, płonącą na szafeczce — pomiędzy dwoma oknami ujętemi w czyste świeżo wyprane siatkowe firanki.
Pokój dziecinny duży i wysoki miał dwie framugi, w których pomieszczono łóżeczka Kizi i Kocia. — Chłopak spał jak zabity — chrapiąc nawet od czasu do czasu, znużony całym dniem latania po łąkach z „przyjacielem“ Jankiem, synem kowala wsiowego i Bukietem olbrzymim kundysem piekarnianym, tyleż brzydkim ile złośliwym. W długą swą nocną koszulę spowity z czupryną, wymykającą się gwałtownie z pod czepka, w który go Terlikowska zawsze na noc ubierała, chłopak spał oddychając głośno, zdrów, silny, rozrosły, zuchwały, nie słysząc i nie czując nic — ani burzy, ani błyskawic, ani grzmotów, gdyby nad Gliniewiecki dwór nadciągnąć chciały.
Po prawej pod ścianą — łóżko panny Karoliny osłonięte parawanem trzcinowym, obciągniętym zieloną kitajką — w małem świetle lampy miało tajemniczość zasłoniętego kąta, i tylko od czasu od czasu lekki kaszel, suchy i urywany dawał poznać — że po za zielenią perkalu znajduje się tam żywa i pewnie czuwająca istota.
Kizia — nie spała.
W sercu dziewczynki był niepokój wielki. Zdawało się jej, że lada chwila drzwi się otworzą i przez nie wejdzie do dziecinnego pokoju coś złego — co ją Kizię bardzo zmartwi i innym ludziom wiele smutku przyniesie. Nie umiała inaczej sformułować tego przeczucia, które jest szczególnym darem duszy kobiecej. Wiedziała jednak, że się coś stanie złego, smutnego i że to zło głównie się skieruje ku ciemnemu kątowi, w którym kaszlała panna Karolina. I tak już od kilku dni — Kizia w nocy budzona była jakimś strasznym krzykiem, który przerywał ciszę nocną i później, gdy dziewczynka przerażona i potem okryta leżała nieruchoma pod swą szkocką wełnianą kołderką — w kącie, w którym była panna Karolina, słychać było długo jakiś łoskot gwałtowny, uderzenie głowy o krawędź łóżka, jakaś tajemnicza i straszna robota, której dziecko zrozumieć nie mogło, a która przecież przejmowała ją nieokreśloną trwogą.
Dwunasta wybiła z jękiem na ordynarnym zegarze pomalowanym w róże, bielącym się na ścianie — pod którą dawniej stał tapczan Marcysi. I nagle, jakby oczekując na tę chwilę z ostatniem uderzeniem zegara — z po za parawanu rozległ się krzyk straszny, okropny, jakby jęk zwierzęcia, na które nagle spadł drapieżny potwór i dławić je szponami zaczyna.
Parawan szarpnięty z trzaskiem zwalił się na pokój i szeroko otwartym oczom Kizi przedstawił się nagle obraz przejmujący zgrozą, widok panny Karoliny wijącej się w konwulsyach epileptycznych nabiałem tle pościeli i wyciągającej w przestrzeń pokurczone ręce. Tragiczną grozą skrzywiona była jej twarz obrzękła, oczy zasunięte za powieki migotały porcelanowym blaskiem, z ust sączyła się żółta piana-
Po bieli poduszki rozrzucony płaszcz czarnych włosów — służył za tło tej masie śmiertelnej, którą szczęka dolna naprzód wysunięta przetwarzała do niepoznania. I ciągle, jakby niewidzialną, a potężną prawicą wstrząsane biedne ciało kobiety, okryte zaledwie prześcieradłem, z łoskotem biło się o ścianę i krawędź łóżka, głowa opadała na kant stoliczka, stojącego obok, pokrytego książkami i fotografiami. — Tak nędzny, smutny, biedny był ten szmat ciała, szarpany brutalną a potworną potęgą — że w tragiczności swojej wołał o litość każdą konwulsyę wstrząsającą nędznemi członkami, z których duch wygnany i styranizowana nie umiał już złożyć całości i spętać rozpasane w piekielnej sarabandzie ciało, podrzucane epileptycznemu drganiami i cierpiące straszną katuszę, na którą nie było ratunku.
Ta nieszczęsna dziewczyna konała tak już lat tyle, pokutując za alkoholizm dziadka, za histeryę matki, wyżebrawszy u potęgi twórczej tę łaskę, że ataki epileptyczne chwytały ją w nocy, napadając na nią, gdy po dniu pracy i znużenia drzemała, szukając w tym gorączkowym półśnie trochę zapomnienia i trochę odpoczynku.
W ten sposób do pewnego czasu była w stanie ukryć swój stan, lecz zwykle wypadek od-