Strona:Gabriela Zapolska - Pielgrzymka pani Jacentowej.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

Bączkowska, rozczulona, przyrzekła nawet zająć się dziećmi i rzeczywiście nazajutrz przyszła z dużym garnkiem mleka i porcyą suszonych śliwek.
Zastała tylko Karusię, bo Julka doprowadziła do skutku dawno ułożony plan i wylazłszy za bramę, powędrowała w świat Boży.
Jakie były jej losy, o tem nikt nie wiedział, gdyż nazajutrz przyniósł ją policyant z rozkrwawioną od uderzenia kamieniem głową.
Musiała jednak Julka widzieć piękne i słoneczne rzeczy, bo w głębi swych olbrzymich źrenic zdawała się mieć nagromadzone tajemnicze skarby, zazdrośnie i w milczeniu ukryte.
Tymczasem Bączkowska szastała się po izdebce stróża i teraz Jacenty nie wychodził do szynku ani przed bramę, lecz wciąż starał się być blisko otyłej wdowy.
Ciągnęło go do niej jak muchę do miodu.
Kobieta nie broniła się, owszem chętnie podsuwała swe rozrosłe ciało pod wzrok i ręce mężczyzny, który jej zawsze imponował olbrzymim wzrostem i niewzrnszonym spokojem.
I na trzeci dzień, Bączkowska i Jacenty wynieśli się z izdebki do sklepiku, gdzie byli o wiele swobodniejsi po za szafami i gdzie nie ścigały ich milczące i zdziwione oczy Julki.
Tymczasem obie dziewczynki napróżno wyczekiwały jakiegokolwiek pożywienia.
Karusia zanosiła się z płaczu a łzy jej, ściekając po dawno nieumytej twarzy, tworzyły długie, szare, tłuste pasma.