Strona:Gabriela Zapolska - Pielgrzymka pani Jacentowej.djvu/14

Ta strona została skorygowana.

To stróż z sąsiedniej kamienicy przyszedł wyciągnąć Jacentego na kieliszek „słodkiej“ przed zapaleniem światła na schodach.
Jacenty, po chwilowem wahaniu, wyszedł, zamykając drzwi na klucz.
W izdebce oświetlonej skąpo przebłyskami płonących w piecu drzazeg, pozostała Julka i Karusia, obie pełne nadziei dostania wreszcie okruszyny ciepłej strawy.
Na czworakach wylazła Karusia ze swego legowiska i skierowała się do pieca, za nią poszła Julka.
Obie znalazły się przy kominie, dostając zaledwie czubkami głów do skraju tegoż, z głowami zadartemi, z oczyma wlepionemi w ten rądel, gdzie grzało się mleko, które w tej chwili przedstawiało dla nich jedyne pożądanie i tak gorąco upragnioną i wypłakaną strawę.
Nagle Julka poruszyła się niecierpliwie. Mleko zaczęło kipieć, z szumem wylatywało na blachę i w tysiącach perełek, drżąc, biegając, tańcząc, niknęło w przestrzeni. Julce nabiegły łzy do oczów. Obejrzała się na drzwi, ojciec nie wracał, mleko ucieknie, zbiegnie tak całe…. i znów nie pozostanie ani dla niej, ani dla Karusi nawet okruszyny, nawet jednej kropelki.
Na wypukłem jej czole zarysowała się nagle zmarszczka jakiegoś silnego postanowienia.
Przysunęła do komina stołek i wdrapała się nań z wielkim trudem. Stanąwszy, wyciągnęła rękę i ujęła za rączkę