rądla, pociągnęła ku sobie, lecz naczynie było ciężkie i nie stało równo, wtłoczone jednym brzegiem w otwór fajerki.
I nagle, równocześnie, rozległ się nieludzki krzyk z obu dziecinnych piersi. Mleko gorącym warem oblało całą głowę i ciało stojącej koło komina Karusi, a Julka, straciwszy równowegę, spadła z krzesła na ziemię, rozraniając sobie do reszty swą nieszczęsną głowę skrofulicznej istoty.
∗ ∗
∗ |
Na czwarty dzień pod wieczór, pani Jacentowa, zabłocona, wychudła, zczerniała, ze spódnicą obszarpaną, z odzieżą zlaną deszczem, weszła na dziedziniec, niosąc za pazuchą dwa różańce, butelkę wody Studzienkowskiej, kilka obrazków, kropielniczkę i masę innych przedmiotów.
Pchnęła drzwiczki od izdebki i zatrzymała się na progu, mrużąc oczy, niewidząc dokładnie w tej ciemni od której odwykła.
Usłyszała tylko jakby pisk kociaka i w kącie na tapczanie dojrzała wreszcie pakunek waty, z której się pisk ten wydobywał.
Obok leżała Julka z oczyma płonącemi, spalonemi od gorączki, z głową obandażowaną, milcząca i chmurna.
Na stole stał talerz, na którem żółciła się oliwa i leżało duże gęsie pióro, ociekłe złotą cieczą.