Strona:Gabriela Zapolska - Pielgrzymka pani Jacentowej.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

Jacentowa rzuciła na ziemię tłomoczek i ku drzwiom podbiegła.
Niebyło w stancyi nikogo, lecz leżąca na łóżku czapka Jacentego wskazywała, że stróż musi być niedaleko. Jacentowa odsunęła watę i z ust jej wybiegło jedno słowo:
— Jezu!
Z Karnsi została jedna żywa rana, purpurowa, bąblami białemi pokryta.
Drzwi skrzypnęły, Jacenty wszedł do izby. Spojrzał na żonę wrogo, nienawistnie i za czapkę pochwycił.
— Co się tu stało? — spytała Jacentowa.
Lecz on, zamiast odpowiedzi, splunął pogardliwie i, wyszedłszy z izby, drzwiami trzasnął.
Jacentowa stała chwilę w milczeniu, aż wreszcie na kolana upadłszy, zawodzić poczęła.
Julka poruszyła się niespokojnie na łóżku i swe wielkie, zgorączkowane źrenice utkwiła w matkę jakby z wyrzutem, jakby z zapytaniem i pozostała tak ciągle milcząca, z ustami spieczonemi, zaciśniętemi w upartem milczeniu. Lecz Jacentowa wyciągnęła ręce w stronę, w której na ciemnem tle ściany połyskiwał wyzłocony obrazek Dziewicy.
— A… wyprowadźże dzieciny moje z tych chorób, Panno Najświętsza! — zawołała, zanosząc się od płaczu, a ślubuję Ci nową pielgrzymkę!…