Strona:Gabriela Zapolska - Pielgrzymka pani Jacentowej.djvu/2

Ta strona została skorygowana.

na pożytek… Może cię Najświętsza Panienka odmieni i lenia z ciebie wypędzi a to nietylko, że mi zagradzać drogi nie powinieneś, ale wyprawić jeszcze i Bogu polecić!…
Mówiła jednym tchem, bez przerwy, jakby się nauczyła lekcyi i słowa jej szemrały cicho a dobitnie wśród ciasnej a smrodliwej przestrzeni podwórka. Jacentowa nie otwierała ust, mówiąc; sine i wązkie wargi zaciskały się prawie. Nozdrza spłaszczonego nosa nieporuszały się, to samo i deka piersiowa, pokryta cienką tkaniną perkalowego kaftana. Jedynie oczy migotały i latały pod zamkniętemi silnie brwiami i skóra na olbrzymiem, wypukłem czole marszczyła się w masę fałd jak zwoje zbyt obszernego płaszcza. Kobieta była chuda, mała, mizerna, czarna, ze skórą spaloną a mimo to lśniącą. Ot, mucha wobec olbrzymiej postaci Jacentego. A przecież chichotała ciągle jak mała małpka skurczona na progu izby. Resztki zachodzącego słońca wydobywały z ciemni jasną barwę jej kaftana i kładły migocący punkt na samem środku jej czoła. Ot, jak dukat złoty ruchomy i nieuchwytny, migocący tuż pod pasmami ciemnych włosów.
Jacenty machnął raz jeszcze miotłą i podszedłszy ku kątowi dziedzińca, gdzie skład był wszelakich rupieci, wielką polewaczkę z łoskotem i brzękiem wydobył.
Nie mówiąc ani słowa, ku studni podszedł i wodę do konewki ściągać zaczął. Na odgłos plusku wody, zadudniło w głębi izby i jak bomba z ciemnego wnętrza domu wyleciała na dzie-