Strona:Gabriela Zapolska - Pielgrzymka pani Jacentowej.djvu/5

Ta strona została skorygowana.

Obie miały jednakowe, wielkie, błękitne źrenice, załzawione i pełne nieokreślonej tęsknoty, usta sine i malutkie, uszy duże, żółte i odstające jak wachlarze, szyje cienkie i szramami skrofuł poznaczone.
Tylko Karusia była o wiele mniejsza i nędzniejsza od Julki, która zdawała się być poczętą i zrodzoną w jaśniejszej jeszcze i czystszej atmosferze niż ta, jaka panowała wśród ścian dziedzińca.
Julka usiadła na ziemi obok Karusi i, ująwszy dziecko w ramiona, przytuliła do swej maluchnej piersi.
Karusia łkać przestała i tylko od czasu do czasu wzdychała ciężko a Julka wtedy delikatnie jej włosy gładziła.
I tak siedziały obie długo, w swych brudnych różowych sukienkach na szarem tle kamieni, malutkie a tak już ogromem chorób i strapienia przygniecione — w zaraniu życia, jak braki społeczne na rzeź niedoli wysortowane i zrządzeniem losu piętnem hańbiącem znaczone.

∗             ∗

Jeszcze przed świtaniem zerwała się Jacentowa z pościeli.
Nie mogła przecież zaspać dnia dzisiejszego. O piątej bowiem kompania wyrusza do Studzienki z pielgrzymką do Panny Najświętszej, cudami na mil kilkanaście dokoła słynącej.
Pewnej nocy, dawno już dosyć, bo niemal zaraz po narodzeniu się Julki, Jacentowa zbudziła się nagle, czując jakby szarpnięcie prawego ramienia.
— Kto to?… — zawołała, siadając na łóżku.