Strona:Gabriela Zapolska - Pielgrzymka pani Jacentowej.djvu/6

Ta strona została skorygowana.

Lecz odpowiedziało jej tylko chrapanie Jacentego, który dzień cały rąbiąc lód, spracował się ciężko i teraz spał snem kamiennym, wetknąwszy nos w czerwono kratkowany perkal powłoczki poduszki.
Niedaleko łóżka stała kołyska, pod której bieguny podłożono kilka tarcic. W komórce bowiem, służącej za mieszkanie stróża, wilgoć była przerażająca i podłoga gniła, rozpadając się jak trup w wilgotnym grobie.
W kolebce spała Julka cicho, nie oddychając prawie, mając ciało przytłoczone ciężarem olbrzymiej głowy, która czyniła z niej rodzaj potwora, przedwczesnego płodu, konserwowanego w brudnych słojach, na purpurą obciągniętych półkach wędrownych muzeów.
Jacentowa usiadła na łóżku i doznała nagłego uczucia szalonej trwogi. Przed jej oczyma zaczęły przesuwać się w zwartym szeregu białe kościotrupy, niosące na barkach trumny i wlokące za sobą długie prześcieradła.
Cała ohyda śmierci nieuszlachetnionej rozumną legendą, wraz z aparatem kościelnym, piszczelami wyszytemi na na tle katafalkowego sukna, z „Salve Regina“ śpiewanem nad otwartą jamą grobu, z całą potworną komedyą pogrzebu, obliczoną na szarpanie nerwami tych, którzy zostają — wypełniła teraz ciasne wnętrze izdebki.
Było to nagłe widzenie owej śmierci nieuniknionej a nieoczekiwanej i Jacentowa w spazmie szalonej trwogi, drżała teraz, cała wstrząsana jakby przedśmiertnym dreszczem.
Tuląc do piersi cały komplet medalików, ukrytych pod grubem płótnem