Strona:Gabriela Zapolska - Pielgrzymka pani Jacentowej.djvu/9

Ta strona została skorygowana.
PIELGRZYMKA
PANI JACENTOWEJ.
SZKIC
Przez
Gabryelę Zapolską.

(Dokończenie).

Z dudnieniem nóg bosych i podciąganiem nosem wybierała się teraz Jacentowa w drogę, wiążąc rzeczy w węzełek, ledwie odziana, w spódniczynie zarzuconej na chude biodra.
Na tapczanie spała Karusia a obok niej leżała Julka, która, milcząc, szeroko rozwartemi oczyma patrzeć poczęła na krzątającą się matkę.
Kaganek świecił na brzegu stołu. Przez małe okienko wdzierał się świt szary i nędzny.
Nagle na łóżku podniósł się i usiadł Jacenty. Był cały zapuchnięty jeszcze od snu i wąsy sterczały mu groźnie pod zaczerwienionym nosem. Rozhamrana koszula spadała mu prawie z ramion. Przetarł oczy i spojrzał na żonę.
— A ty co wyrabiasz? — Zapytał chrapliwie — kręćka dostałaś, czy co?…
Jacentowa składała właśnie chustkę dużą, dostatnią w kraty białe i czerwone; nie patrząc na męża, odmruknęła.
— Co ci do tego, co ja robię!.. w niewolę mnie nie wzioneś!..
Tłomoczek spakowany położyła na ziemi, wdziała trzewiki, kaftan, śliną przygładziła włosy i małą chustkę na głowie wiązać zaczęła.
— Gdzie cię niesie? — spytał Jacenty.
— Cztery mile za piec! — odparła kobieta.