na ciemnym aksamicie sofy, że jest czterdziestolatek dosyć zakonserwowany. Miał tic, jakby coś żuł, i mętne oczy, niby po użyciu atropiny. Ten interesował odrazu wyraźnie zaznaczoną swoją rolą w świecie.
Był to homme à femmes, już tak prosto od urodzenia.
Drugi był... żaden.
Jakieś włosy, jakieś oczy, jakieś wąsy, odzienie.
Słowem: żaden.
Ten w smokingu żuł fikcyjne, niewygdakane słowa i kwiaty, pochwytane z wyobraźni. I ręką gładził aksamit sofy takim gestem, jakby ciało biodra kobiecego.
Po chwili ziewnął.
— No! wiecie... — rzucił nagle w przestrzeń.
Orliński, rozdający właśnie karty, mignął ku niemu uśmiechem swych białych zębów.
— Co, Feluś? co?
Feluś w smokingu ziewnął raz drugi.
— Dlaczego nie zaprosiłeś jakiej kobiety? — rzucił na szerokość pokoju.
Orliński uderzył się w czoło.
— Prawda!
I pokręcił głową.
— Tuman ze mnie.
Jakiś głos leniwy odezwał się z kąta:
— Możesz to naprawić! Poślij po jaką.
— Ha?
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/10
Ta strona została skorygowana.