Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/102

Ta strona została skorygowana.

Przy oknie zamarzłem siedzi Wańdzia, odziana szalem, i patrzy chmurnie przed siebie.
— Cóż, Wańdziu? nie idziesz na herbatę?
Jadwinia stoi teraz przed siostrą i nie śmie się do niej zbliżyć. Mała jest napuszona, smutna i siedzi nieruchoma na swym nizkim, wyplatanym foteliku.
— Czy się na mnie gniewasz?
Niema odpowiedzi.
Jadzia przyklęka i obejmuje wpół siostrzyczkę:
— Powiedz, co ci jest? dlaczego się na mnie chmurzysz?
Wańdzia nie może już łez wstrzymać.
Nie płakała od dnia ślubu. Zamknęła w głębi swego serduszka całą urazę, całą boleść, jaką odczuła, dowiedziawszy się, iż Jadzia odjechała, nie pożegnawszy się z nią wcale.
Postanowiła, gdy siostra powróci, nie przemówić do niej ani słowa, lecz teraz, widząc „starszą“ obok siebie, serduszko jej taje.
— Czemuś ty się ożeniła!... — wybucha rozpaczliwie, opierając głowę na dżetach, strojących stanik młodej mężatki.
Jadzia uspokaja ją, gładząc jej roztargane, jak zwykle, włosy.
— Cóż chcesz? — mówi, wzdychając — to przeznaczenie kobiety. I ty kiedyś pójdziesz zamąż...