Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

Lecz Wańdzia tupie nogami i bije pięścią o pięść w namiętnem uniesieniu.
— Nigdy!... — woła.
Jadzia uśmiecha się blado.
— Zobaczymy! A teraz nie mówmy już o zamążpójsciach... Chcesz? będziemy się bawiły „w lalki?“
Na stolikach, koło ściany, leżą na stos zrzucone lalki. Powidlańscy, państwo Sągajło, cztery ich córki, całe mnóstwo, cała setka figurek z papieru, polakierowanych jaskrawemi farbami. Drzemią spokojnie, nie poruszane od miesiąca, nie porzucone w wir przygód fantastycznych, które wyobraźnia dwóch dziewczynek stwarzać i snuć z taką werwą umiała.
Jadzia sama dobywa te dobrze jej znane karykatury ludzi i ustawia je na stoliku obok Wańdzi.
Z początku czyni to szybko, z pewną radością, wita, owe lalki, jak swe dobre znajome.
Powoli jednak ręce jej zatrzymują się, przez umysł przewija się tuman smutku. Ogląda się dokoła. Ten pokoik na piąterku, ta toaletka, biureczko, łóżko, te martwe przedmioty mówią do niej, skarżą się na ich opuszczenie, zapomnienie, wyrzeczenie się na zawsze.
— Oto pani Sągajło!... — mówi głosem wzruszonym, któremu usiłuje nadać odcień