wesołości — a oto jej cztery córki. Trzy złe, jedna dobra... Pani Sągajło jest żoną chorążego...
Urywa, nie może znaleźć już w swej głowie tych baśni czarodziejskich, które przed kilku miesiącami snuła z taką łatwością. Trzyma w ręku lalkę w krynolinie, wyobrażającą panią Sągajło i patrzy na nią z pod brwi ściągniętych.
Nie może nic wydobyć z dziedziny fantazji.
Pałac marzeń zamknięty już przed jej oczyma.
Odwraca się ku „siostrzyczce.“
— Bawmy się, Wańdziu!... wymyśl ty coś o pani Sągajło...
Lecz i „siostrzyczka“ milczy i kuli głowę w ramiona. Nie, i ona nie ma już fantazji, i przez jej wyobraźnię przeciągnęło czarne skrzydło życiowego smutku.
Nie płacze się bezkarnie, nawet gdy serduszko jest jeszcze bardzo małe, a łzy zdają się spływać, ot, jak rosa z liści kwiatu.
— Bawmy się! — powtarza Jadzia.
Lecz obie bawić się, marzyć, śnić nie umieją tak, jak dawniej.
Fantazja młodości nie znosi łez, nie znosi szarej krepy, którą rzeczywistość życiowa rozsnuwa.
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/104
Ta strona została skorygowana.