Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/109

Ta strona została skorygowana.



I.

Mówiono, że to był dom „pod białemi różami“.
Tak w zakładzie nazywano szalet szwajcarski, po którym wspinały się białe róże, a we wnętrzu którego były białe kobiety, białe, bo krwi nie miały.
Ale to nie było żadne określenie tego domu, koło którego snuły się wczesnym rankiem czarne rozszczebiotane kosy.
Bo to nie był dom pod różami. To z fali róż białych wytryskały jego lekkie szarawe ściany. Z fali słodkich, białych, niewielkich, a w gęste grona zbitych białych róż. Całymi płatami słały się przy podmurowaniu i biły w górę, jakby spienione bałwany, gdzieniegdzie poznaczone delikatną zielenią drobnego listowia.
Po werandach śniegiem pięły się czarowne i niezmożone. Do okien wkradały się i zwisały od balustrad ganeczków. Takie białe, takie wonne, takie czyste, a płatki z nich gdy leciały, zdawały się rozpływać