Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/111

Ta strona została skorygowana.

Czasem przebiegła młoda pokojowa, zerwała kilka róż i zatknęła na piersiach za bawetem fartuszka.
Śmiała się przytem wesoło:
— O! wy moje kwiaty!...
Lecz, już wchodząc do pokoju chorego, gasiła uśmiech i gasła swobodna piękność kwiecia.
— Jak zdrowie dzisiaj? — pytała układnie, podając śniadanie.
Często milczenie jest odpowiedzią.
Bo ci, którzy długo chorują, nie mają słów.
Milczą.
Bo czemu mówić mają?
Czy cieszyć się słońcem, kwiatami i tem że żyją?
Chyba tem ostatniem.
Że jeszcze żyją.

II.

Ale jedno z okien domu pod białemi różami otwierało się wcześniej, niż inne.
Otwierało się szybciej, jakoś bardziej zdecydowanie, gestem kogoś, kto ma zdrową, nie zdeformowaną rękę.
I w oknie tem pod całą nawałnicą róż ukazywała się postać kobieca.
Przesłodka, madonnowata.