Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

Biała madonna była stanowczo cośwarta. Taka dokoła niej była atmosfera wartościowa. Przytem trzymała się ładnie. Rozdawała, a raczej rozsiewała swą słodycz na odległość. Gdy mówiła do sekretarza w administracji, była tak uprzejma i łagodna, jak wtedy, gdy rozmawiała z księżną, opłukującą swe spuchnięte, dostojne kolana w basenie, lub rezydującą majestatycznie w nasiadówce. Gdy dowiedział się, że ma na imię Ama, nie zdziwił się zupełnie. Inaczej ta kobieta nazywać się nie mogła. Duchowo i krótko. Tylko jego wyróżniała, i to w jakiś inny sposób. Nie był to flirt. Niech Bóg broni od tej fałszywej szpetoty, mającej won zwietrzałej cykorji! Manewrowanie welonem było coś więcej. Prostota, a zarazem gest zwiewny i zawsze prawie troska:
— Jak zdrowie?
W duszy Sadowskiego aż grało z radości. Ile sympatji i rzeczywistego zajęcia się w tych dwóch słowach, co ranka, po różach pnących się z pierwszego piętra do niego, na piąterko.
Stanowczo coś warta!
Oprócz Amy ma etykietkę życiową krótką: Herncisz, zdaje się, po owym mężu, który... bił.
Taką delikatną, jasnowłosą, taką w welonie...
Sadowski aż podskoczył w swej opasce, którą na noc mu kąpielowy, zamiast słuckiego pasa przodków, brzuch owinął.