Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

— Zrozumiał.
Twarz blada o szklanych oczach przestaje planować na tle portjer kilimowych. W salonie, w przyległych pokojach zapanowuje oczekiwanie.
Karciarze oddychają ciężko, puszczając kłęby dymu. Siedzący pod ścianami rozmawiają półgłosem. Gdzieniegdzie zadzwoni butelka o kieliszek. Martel się złoci, to znów Chartreuse’a, jak szmaragd.
Orliński powiódł wzrokiem zadowolony, uspokojony.
— Będą mieli dziewczynę, i niech ich djabli!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Feluś żujący i w smokingu podniósł się z sofy i sięga po papierosy.
— Wiecie... ja nie znam Staśki.
Na kanapach ozwał się rechot chóru:
— Chyba ty jedęn!
— Tak się składało, Ani jej, ani tej drugiej... Mańki.
— Aha!
Wybrał papierosa, zapalił, usiadł kształtnie estetyczną pozą.
— Zabawne?
— Jak czasem.
— Przepraszam, bardzo zabawne. Mówią nieraz tak, że...
— Świnologja?
— Aha!..
Feluś się skrzywił.