— Gdyby nawet dopuściła się zbrodni, gdyby nawet zdrady, nie miał prawa!
I zaraz wzruszył ramionami.
— Ona zdrady? W oczach tych jasność sama, i to taka promienna, prawa, czysta. Ona ani złości, ani zdrady dopuścićby się nie mogła.
Poprawił opaskę i usiłował zasnąć.
— Jutro mię znów o zdrowie zapyta.
Uśmiechnął się.
— I tak słodko.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Słowem, ciągle są razem; czy w Wiedniu, czy w zakładzie.
Ona idzie naprzód w ekstazie, przed wystawami sklepowemi, a on w jej smudze.
— Gdybym mógł jej ofiarować tę torbeczkę z zegarkiem — kombinuje — gdyby to można było tak zrobić, ażeby ona zrozumiała, że ja za to... ach! nie!... broń Boże!
Patrzy właśnie, jak ona idzie przed nim w białej, płóciennej, ubranej gipiurami sukni, i z kapelusza zwiesza się jej długi, haftowany gazowy welon.
Wiedeńczycy patrzą na nią, jak na zjawisko.
— Ja co... od niej... choćby pocałunek... och!