Sadowski grzęźnie coraz bardziej. Nawet asystent profesora, ten, który mieszka w willi róż poto, aby czuwał nad spokojem nerwów chorych, kręci znacząco głową.
— Zawsze mam kłopot z wami, Polakami! — mówi — zaraz miłość...
Sadowski protestuje gorąco.
— Ach! skądże miłość. Jesteśmy oboje sami, wśród obcych, stąd zbliżenie. Ale to tylko zwyczajna przyjaźń. Pani Ama tak sympatyczna...!
— Tak słodka...
— Tak, słodka. Tak. To wyrażenie właściwe. Zresztą czuję, że znajomość ta działa na mnie zbawiennie.
Młody asystent zdaje się być rozbawiony.
— I owszem. Niech się pan bawi, ale do pewnej granicy. My dozwalamy naszym pacjentom grać w kręgle na żarty... Ale gdy partja zaczyna się na serjo, profesor stawia veto.
Sadowski aż się zarumienił.
— Jak pan może, panie asystencie? Taka kobieta! to jest taka, co jest dużo warta... Jabym nigdy się nie ośmielił!...
— To też nie pan, ale ona się ośmieli!
— Co?...
Zdawało się, że Sadowski skoczy małemu Wiedeńczykowi do szyi.
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/124
Ta strona została skorygowana.
VI.