— Co?...
— No, proszę się nie denerwować! Ja zawsze w życiu najwięcej się boję tych kobiet, które są... słodkie.
I uchyliwszy kapelusza, asystent zostawił Sadowskiego na środku alei.
Muzyka grała jakąś piłę z „Wdówki“.
Sadowski usiadł na żelaznem krześle obok paralityka, który patrzył na niego gasnącemi oczami. Sadowskiemu było niewyraźnie. Jakby zjadł coś niestrawnego, po czem musi być chory. Wdał się sam ze sobą w rozmowę tajemną i tłumaczył się, że, oprócz wycieczek wiedeńskich i ciągłego przebywania z Amą; właściwie nic na nim nadzwyczajnego nie cięży.
— I to nie jest nadzwyczajne. W Krynicy tak samo asystuję damom. Rozjeżdżamy się potem każde w swoją stronę, choć czasem na Michasiowej dalej się zajdzie, niż tutaj z Amą. I potem jedna, druga kartka i szlus. Spotkam na ulicy, chapeau bas, to jest wedle tego, czy warta, czy nie warta. Tutaj tak samo.
Muzyka grać przestała. Wodotrysk szemrał lekko. Cisza zaczynała panować dokoła.
— Szkoda, że tutaj niema Michasiowej... — zawirowało delikatnie w najtajniejszej skrytce Sadowskiego.
Otworzył oczy i starał się oprzytomnieć.
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/125
Ta strona została skorygowana.