Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/126

Ta strona została skorygowana.

— To przez tego głupiego asystenta. Rozbudził we mnie zwierzątko! Niech go...
Mimowoli zaczął liczyć ni stąd, ni zowąd, ile to już flaszek Liebfrauenmilchu poszło.
— Jedenaście... daję słowo honoru. Nie żałuję. O, nie jestem skąpy... ale jedenaście. I gdyby choć całą wypiła, ale zawsze połowa zostaje. Nie wypada mi się spytać, czy niema pół butelki. Zwłaszcza, że jest w niej delikatność niezwykła. Wczoraj, gdy wychodziłem z nią z restauracji, chciałem kupić od przekupnia kilka róż. Zażądał, widząc mnie z kobietą, rzeczywiście bajońskiej sumy. Ona natychmiast z dziwną słodyczą powstrzymała mnie od tego wydatku. Prawda, że wróciliśmy do zakładu fiakrem zamiast koleją. Sama tego zażądała. Mówiła, że lęka się, czy przesiadanie się dwukrotne na stacjach nie szkodzi mi. Fiakier kosztował czternaście guldenów. Taki Bratfisch... To nie byle co. Ona z pewnością nie zdawała sobie sprawy nawet z tego, ile to będzie kosztować. Tak, jak z wina. Bardzo delikatna. W teatrze nie chce loży. Woli fotele. Subtelna i słodka.
Mimowoli zaczął liczyć, ile jeszcze posiada pieniędzy. Pomimo delikatności Amy, przecież wydawał o wiele więcej, niż przypuszczał, że wyda, jadąc na kurację. I doznał jakby jakiego skurczu. Długie lata był przyzwyczajony do obrachunku ze swą rentą niewielką i skurczoną.