Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

Wsiedli do łódki, uczepionej na ogromnem kole, i wznieśli się w górę.
Tak wysoko, z gazą białą, rozwianą na wiatry, z jasną pelą włosów, odwróciła się ku niemu uśmiechnięta a troskliwa.
— Czy nie doznaje pan zawrotu głowy?
— Nie.
— Bo, skoro ktoś osłabiony... Zdaje mi się, że pan trochę pobladł. Proszę przybliżyć się do mnie.
Ujęła go pod rękę. On drugą ręką przycisnął jej ramię.
Pod bieluchnym muślinem bluzki uczuł jej ciało i drobniuchny szkielet. Doznał dziwnego wzruszenia. Była mu tak blizka i byli tacy sami.
— Ama!... ty!...
Pochylił się i pocałował ją w same usta.
Potem czekał, że się obrazi i powie mu co przykrego.
Ale ona milczała i tylko miała dziwny wyraz ust. Jakby bolesny, jakby słodko rozmarzony.
I tak dojechali aż na dół, gdzie zgrzytała olbrzymia katarynka walca z „Wesołej wdówki“, a pomocnicy w bluzach zapalali japońskie latarnie, które nigdy Japonji nie widziały i ujrzeć nie miały.
Sadowski z gracją, pomimo pewnej ciężkości, z jaką mu nogi przylepiały się do ziemi, podał ramię Amie.