Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

Wziął kwiat i ucałował go z uniesieniem studenta. Potem zachwycał się Amą i tem, że jest tak doskonałą w tak niebezpiecznej dla kobiety chwili. Nawet aż przerażała go ta doskonałość. Pomimo, iż według jego teorji nie była już „nic warta“, zachowywała jakoś w jego pojęciu dawną wartość. I to go derutowało. Nie była to rutyna. O to jej nie posądzał i tego instynktem nie wyczuwał. Ale to był przedziwny takt i ta królewska słodycz czyniącej ze siebie monarszy dar niewolnicy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zbliżyli się teraz trochę więcej, a właściwie to ona zaczęła wychodzić już poza ramy codziennej troski o zdrowie.
W antraktach miłosnych ekstaz naprowadzała go na opowiadania o tem, czem był, czem jest, czem być zamierza. Sadowski rozmawiał chętnie, będąc od śmierci matki pozbawiony babskiego „naciągania na słówka“. Lżej mu było chwilami. Place i ich przyszłość często przychodziły mu na temat, Ama szczerze interesowała się nimi, przepowiadając, że przez te place stanowczo musi być przeprowadzona ulica.
— Zobaczysz — mówiła — ulica...
— Skąd wiesz?
— Nie wiem, ale mam takie przeczucie.