czek, tak miluchno wplecionych w jego palce, pomimo ocząt, w półmroku w niego wpatrzonych, skrzyp wózka przejeżdża ciągle po mózgu, po sercu.
— Tak, tego się boję — myśli Sadowski.
Wracają po kolacji do swego pawilonu, w klomby róż.
Jak kadzielnice, rozmodliły się wonią słodkie kwiaty w tę księżycową noc.
Pod jej drzwiami żegnają się długim uściskiem ręki. Korytarzowa czyści na końcu korytarza suknie.
— Do jutra!
— Do jutra!
Pierwszy raz Sadowski uczuwa jakby ulgę, pozostając sam.
Nie zapala u siebie światła i przy blasku księżyca kładzie się, paląc nerwowo papieros za papierosem. Hydra trwogi przed ohydną chorobą ogarnęła go z całą mocą. Poprzednio Ama zaklinała ją tem, że była jeszcze dla niego daleka. Dziś zbliżeniem się swojem nie jest już w stanie zażegnać upiora. Sadowski czuje do niej żal za to, co się stało.
— Gdy pragnąłem jej, gdy zdawała mi się niedościgłą, nie myślałem o tem... o tem... o tej strasznej jakiejś doli, która może mnie spotkać, teraz co!... co?...
Z jakąś nienawiścią patrzy na podłogę. Niżej o piętro jest ta kobieta, która mogła go
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/133
Ta strona została skorygowana.