Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/139

Ta strona została skorygowana.

pokryły się potem, jak u kogoś, kto stawia wiele na jedną kartę.
On aż cofnął się o jeden krok. Jakby kto zerwał mu z oczów zasłonę. Przejrzał w jednej chwili szereg minionych dni.
Dążyła do... ołtarza.
A! tędy była droga tej... słodkiej.
Wyprostował się, jakby gotując się do odparcia napaści strasznego wroga.
— Po ślubie? — powtórzył.
Wróciła mu cała odwaga. Przyczaił się. Ustawiał baterje, obliczał broń. Wieczysta walka kobiety z mężczyzną występowała w tej chwili brutalnie i w całej nagości.
— Ja... żenić się nie mogę! — wyrzucił przez zaciśnięte zęby.
Ona na chwilę miała blask w oczach, który przyciemnił błękit jej cudnych źrenic. Jakby zmalała i powoli wyciągnęła się, wyprostowała w swych białych, długich szatach.
— Nie? — powtórzyła bezdźwięcznie.
— Nie — podjął gorączkowo — nie, ani z panią, ani z nikim, nigdy. Mam do tego ważne powody. Daję na to słowo, bardzo ważne.
Z tych urojonych powodów wznosił barykady, za które się cofał, gotów zepchnąć wroga na śmierć, gdyby się wdzierał do jego legowiska.
Lecz wróg wdzierać się nie pragnął.