Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/143

Ta strona została skorygowana.

— Szmat mojego życia... i może jeden z lepszych! — myślał — gdyby nie ta nieszczęsna jej manja wydania się za mnie, nie rwałbym tego tak prędko. Przecież żenić się nie mogłem. Nie sposób. Jestem już za stary, za wygodny. A potem...
Tknęło go coś w serce. Zdawało mu się, że turkocze wózek paralityka.
— Dlatego nie mogłem.
Przyśpieszył kroku.
— A może właśnie dlatego należało?
Wzruszył ramionami.
— Co znowu, jeszcze wczoraj profesor zaręczał mi, że niema mowy o tabesie. To nerwowe, zwyczajnie nerwowe. Wyrwę się stąd, z pomiędzy tego otoczenia, które ohydnie na mnie działa, podsuwając takie myśli. Wyrwę się, polecę w świat. Zapomnę.
Na peronie ujrzał Amę w białem, długiem palcie, bardzo szykowną i strojną, pomimo pozornej prostoty. Blada była tylko. Długi welon gazowy okalał jej biały, angielski kapelusz i, podniesiony nad czołem, tworzył delikatne, czarujące obramowanie.
Nigdy nie była tak prymitywna, tak da Fiesole, jak w tej chwili. Odwróciła się do Sadowskiego i podała mu rękę. W drugiej trzymała pęk białych róż, zerwanych z krzaków, pnących się po ścianach domu.