Oczy miało jeszcze senne, a włosy naprędce dokoła głowy owinięte i wstążką szeroką, płomiennie purpurową przewiązane.
Jasnowłose było i ciemnookie. Śliczny kark i trochę chuda szyja. Piersi płaskie i nikłe. Była bez gorsetu, w sukni z miękkiego jedwabiu zielonego, wpadającego w szafirowy odcień. Trzewiczki szare, a na szyjce kryształowa na łańcuszku kulka.
Gdy szła tak szybko ku gospodarzowi domu, widocznie dobrze tu znana i bynajmniej nie zmieszana rolą, która jej przypadła w udziale, ruchami i zachowaniem robiła wrażenie panienki z dobrego domu, która przybyła na wieczorek do swej koleżanki.
Orliński uśmiechnął się zadowolony.
— No... Gott sei Dank! — wyrzekł z komiczną intonacją,
A potem rękę wyciągnął.
— Jak się masz?
Dziewczyna nie odpowiedziała nic.
Zatrzymała się przy stoliku i tępo patrzyła na karty.
Orliński podniósł się trochę i zwrócił ku sofom.
— No, macie Staśkę. Bierzcie ją sobie!... i nie nudźcie się!
Lecz na sofach nie zapanował żaden ruch. Wszyscy mężczyźni, wpół leżąc, bez widocznego zainteresowania wpatrywali się w chórzystkę.
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/15
Ta strona została skorygowana.