Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/19

Ta strona została skorygowana.

I była to długa chwila milczenia, jedna z tych, w czasie których dwie istoty psychicznie podjazdowo na siebie nacierają z uczuciem, któregoby zdefiniować nie były zdolne. Gdyby ta chwila miała swoje jutro, możeby jakiś odruch szczerości wytrysnął z tego starcia bukietem nieoczekiwanych wrażeń. Lecz są to momenty, jak te ulice nagle urwane i przecięte barykadą banalnej kamienicy. Oczekuje się szerokiego upustu, przestrzennej jasności, a oto potyka się o mur, poza którym przeczuwamy jamy śmietnisk i gnoju.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Staśka pierwsza przerwała milczenie.
— Panie!
Końcem bucika wskazała na Felka.
— Co, duszo mej duszy?
— Która godzina?
Uśmiechnął się leniwo.
— Co ci do tego?
Wygięła usta w podkówkę.
— Łatwo panu. Ja mam jutro próbę o dziewiątej.
— No, to nie pójdziesz.
— Aha!... guzik! Żeby mnie wyleli?
— To ja cię wezmę na utrzymanie.
— Zaraz! Da mi pan rano wody, a wieczór pić.
— Co ty możesz wiedzieć.
— Ja wiem! My was wszystkich znamy durch — o tak, na wylot. Wiemy, co który wart.