Dziewczynie zapałały oczy.
— Całuj mnie w piętę!
Odziewała się febrycznie. Orliński zwrócił się zakłopotany do pozostałych gości.
— No — wyrzekł wreszcie — to może ktoś z was ją weźmie?
Zapanowało milczenie. Staśce przygasły iskry oczu. Odziana w jasny długi płaszcz, owinięta różowym welonem, była śliczna w półświetle przedpokoju.
Turecka, haremowa latarnia, wysadzana kamieniami, oblewała ją fantastycznymi tęczowymi tonami. Tak, w welonie, w długim puszczonym płaszczu, robiła wrażenie haremowej niewolnicy, oczekującej na „chustkę“, którą miał jej rzucić ktoś mało, a raczej wcale przez nią nie znany.
Milczenie przedłużało się i stawało wysoce kłopotliwem. Po ten znany zbiór wdzięków nie śpieszył się nikt. Było tak, jakby komuś pluto w twarz, a ten ktoś nie bronił się i nie ocierał.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Feluś uczuł specjalnie ten niemiły nastrój. Nie wiedział, dlaczego ogarnął go jakby wstyd. Za co i przez kogo się wstydził — nie wiedział. Czy za tę dziewczynę, czekającą w milczeniu, aby ją kto odprowadził, czy za tych mężczyzn, znieważających ją swoją obojętnością?
Dość, że machinalnie prawie powiedział:
— No, to ja...