Żądał „obniżenia skali“, wypisał całą stronicę „przyczyn“, i nie uwzględniono nic. Ha, no! państwo... ustrój...
Zgrzytnął zębami.
Delikatny szmer sukien doleciał go z pokoju. Mimowoli uśmiechnął się.
— Zaczynam, jak Napoleon, zapominać o obecności kobiety.
Przechodząc mimo lustra, skonstatował, że ma ładne zęby.
— To... rzeczywiście... — posłał sobie komplement.
Przyciemnił lampę.
— Poco?
Wszedł do pokoju. I nagle, bezwiednie w stronę Staśki przewinęło mu się przez myśł:
— Śmieć!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Zastał Staśkę ubraną i to go zdziwiło.
Stała w kontemplacji przed parawanikiem, złożonym dość sztucznie z masy fotografji.
Były to fotografje Felusia.
W ten sposób oddawał hołd sam sobie.
Zbierał je nawet z pewną manją — układał, rozmieszczał wedle następstwa faktów. Była w tem kokietrja. Czuł, że się trzyma dobrze, a nawet, „nabrawszy ciała“, zmienia się na korzyść. Chętnie mówił:
— To ja z przed lat piętnastu.