Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/27

Ta strona została skorygowana.

A nawet:
— Dwudziestu.
I błyskał zębami, prostował tors, wypinał piersi.
— Ha? co? niezwyciężony!
Któraś mu powiedziała:
— O! lata spływały po tobie, jak woda po psie.
Nie obraził się.
Nawet ukłonił, po wersalsku — wdzięcznie.
Jakby nie było tego — psa.
Kolekcja tych fotografji nie zdawała mu się nawet rzeczą płytką i bez znaczenia.
Przyswoił sobie zdanie:
— Tylko głupcy się nie zmieniają.
I starał się przetwarzać.
Tylko nie duchowo, ale pod względem kształtów zewnętrznych.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Każdy robi, co może.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nie zdziwił się nawet, widząc Staśkę przed fotografjami. Wydało mu się to naturalne.
— Musiałaś słyszeć... co? Zaraz ci wytłómaczę.
Ale ona przerwała mu:
— Skąd pan ma naszą chałupę?
— ?
— No!... toć przecie to nasza chałupa