— A no, zawsze mi w domu pokazywali, że ten oficer na koniu to mój ojciec chrzestny.
Usiadł na krzesełku, zamyślił się.
— Poczekaj!
Zaczął siłą woli wspominki.
Tak. Rzeczywiście. W Pukowie, na kwaterze; w ubogiem dość domostwie, trochę wilgotnem, okrytem przez wino. Znalazł się tam w bardzo niestosownej chwili. Żona gospodarza urodziła właśnie dwoje dziewczątek. Ogólne panowało zamieszanie. Matka młodziuchna bladła — konała. Dzieciom nie wróżono życia. Chciano ochrzcić najśpieszniej. Rankiem proszono tych dwóch jednoroczniaków, to jest jego i Stasia Stabrowskiego, na chrzestnych ojców. Proszono pokornie, usilnie. Zgodzili się, śmiejąc. Troszczyli się tylko o to, że nie potrafią odpowiadać księdzu. Lecz dwie ich „kumy“, jakieś czerwone mieszczanki, pocieszały panów „lejtnantów“, że jakoś to będzie.
I odbyła się ceremonia śpiesznie, szybko, w ubożuchnym wiejskim kościółku, podpartym belkami i obrosłym lebiodą. Świeży powiew czarującego ranka niósł od pól chlebną woń żyta. Przez otwarte drzwi wpływał strumień światła i padał wprost na wielki ołtarz, na którym pęki ziół biły gamą zapachów, jak żywe kadzielnice u stóp złoconych aniołów.
Feluś przypomina sobie doskonale chrzcielnicę z gołąbkiem i księdza o trochę zwiędłej
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/29
Ta strona została skorygowana.