twarzy, pochylonego nad okruszynami ciała prawie martwemi na bieli poduszek.
Ręce księdza długie, wązkie, sprawnie migotały dokoła maluchnych główek. Feluś w danej chwili wpatrywał się w twarzyczkę dziewczynki, którą „podawał do chrztu“.
Była to maska o oczkach jakby z paciorków, wetkniętych w powieki. Zauważył, iż były ciemne i duże. W tej samej chwili oczy dziecka spotkały się z jego wzrokiem. Doznał jakby złudzenia, że ktoś ciepłym prądem przepłynął mu w środek mózgu.
Zabawiło go to.
— Patrzcie! — pomyślał — ma dzień jeden i już kokietuje!
Lecz nagle, zupełnie niespodziewanie, ozwał się głos księdza. Prawie surowy i oschły:
— Czy panowie znają obowiązki, jakie w tej chwili przyjmują na siebie?
Felek drgnął.
Zdawało mu się, że ten wiejski, napozór bez kultury ksiądz przejrzał go do głębi. Towarzysz jego przyjął tę sprawę filozoficzniej. Tępym wzrokiem patrzył w twarz księdza.
Ten mówił dalej: z
— O tej chwili winni panowie tym dzieciom opiekę. W sakramencie chrztu św. złączyliście się duchowo z niemi i oto — jesteście ich ojcami na resztę życia. Znaczy, gdyby ro-
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/30
Ta strona została skorygowana.