— Nie wiem. Co mi do tego?
— A no... widzisz. Żartowali z ciebie, chcąc wmówić, że masz takiego pięknego ojca chrzestnego.
Ziewnęła.
— A co mi z tego!
Obejrzała się dokoła.
— Senna jestem.
Odwróciła się z pewnym leniwym wdziękiem.
— Proszą pomódz mi z tą bluzką. Te agrafki tak tępo się zapinają...
Lecz on odsunął ją.
— W tej chwili wrócę. Nie rozbieraj się.
Wyszedł do gabinetu toaletowego. Nagle uczuł się wzruszony. Z dziwną dokładnością uprzytomnił sobie słowa księdza i ten ubogi kościółek wiejski, słońce lipcowe, zapach pól i oczy dziecka, które spotkały jego oczy.
I nagle poczuł, że nie spełnił jakiegoś obowiązku.
— Dług w karty byłbym oddał... mieszkanie zapłacił... podpis na wekslu święty... Hm! głupie...
Czuł, że coś przecież zrobić musi.
— Wiem!
Wyjął pugilares i zamiast banknotu pięćdziesięciokoronowego, wziął ze skrytki banknot stukoronowy.
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/32
Ta strona została skorygowana.