Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

Kiedyż się ma puszczać, jak jej nikt nie zechce? Chodź na papierosa.
Grek otwiera drzwi od swej garderoby.
Cała grupa Greków tkwi dokoła stolika i zapracowuje się w domino.
Raziewicz patrzy na wszystkich ze swym wieczystym ironicznym uśmiechem.
To irytuje jednego z „Greków“ w szafranowej, zbyt krótkiej peruce, wsadzonej na czoło, zrobione z pończochy i zasmarowane szminką.
— Czego się wydrzyźniasz? — pyta Raziewicza — jeżeli nie lubisz domina, to jeszcze nie racja, żeby drwić...
— Ja? cóż znowu? ja bardzo lubię — tłumaczy się Raziewicz.
Odwraca się od grających, patrzy w lustro, przed którem płoną białawo elektryczne lampy. Nie widzi jednak ani siebie, ani Greków, ani nic, nic. Wszystko mu przesłaniają batysty, malinki, konwalia, spódniczka różowa, która szeleści „szu, szu“ i te białe ramionka, wykwitające ku niemu z piany koronek i wstawek.
I ten „koń Pana Jezusa“ wydaje mu się nawet i drogi i wcale, wcale... tego...
Zresztą, do przełknięcia.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Jak to mówią za kulisami, wzięło go.
Ona sama zdziwiła się, pokręciła śliczną główką i pyta:
— Cóż to? latasz za mną?