Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/44

Ta strona została skorygowana.

— Tak, pewnie, myśli Raziewicz, ale jakie to „takie coś“ przecudne!
I nastawia się w kącie, pilnując, w którą kulisę Niutka wpadnie, gdy głos reżysera wyrwie ją z kontemplacji złota i brylantów. Raziewicz ma nadzieję, że cud znów się potknie o niego, a on posłyszy:
— Ach!... ty „koniu Pana Jezusa“...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Czasem repertuar się zmienia.
Raziewicz słyszy „ty ośle“, to znów jest „krowięturą“, to życzą mu, „aby pies z nim tańcował polkę przez całe wały hetmańskie“ lub inne równie niepojęte i nadnaturalne rzeczy. On to wszystko wysłuchuje, połyka i cieszy się choć tem.
Powoli przecież Niutka jakoś nabiera do niego zaufania. Ciągle ma mu coś do powiedzenia. Najczęściej jest to „ach! jaka jestem zmęczona“ lub „nudzi mi się“.
Potem — ziewnięcie.
— Nie wyspałam się...
On i to przyjmuje.
A w sercu młodem coś aż wierci, aż boli...
Ale to nic.
Byle mógł być przy niej i patrzeć na nią.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Idą więc tak po ulicy oboje milczący, a Niutka jakoś nadprogramowo zadumana.