— Co pani?
Ona pije znów koniak.
— Mów mi... ty!
— Dobrze;
— I nie uśmiechaj się tak głupio.
— Dobrze, ale co tobie?
— Nic.
— Nieprawda. Od kilku dni jesteś taka smutna. Co tobie? Powiedz mi... Przecież chyba ja...
Aż go dławi, ale chce, musi jej coś powiedzieć, cośkolwiek. Ona słucha, zasępiona ale słucha.
— Ja wszystko zrobię dla ciebie, wszystko, duszę ci oddam... wszystko, co mogę!
Ona odsunęła się od stołu, łapka jej drży w dużej ręce Raziewicza, jak mały, z gniazdka wyrzucony ptaszek.
Jest prawie tragiczna, z oczu płyną jej łzy.
— No... no... co tobie? co tobie?
A ta bródka drży, usta w podkówkę.
Znów się napiła kieliszek.
— Nie pij! to cię gubi!
— Wiem, ale co mi pozostaje?
— Jakto?
Milczy chwilkę, wreszcie zrywa się, biegnie do sypialnego pokoju i rzuca się na łóżko.
— Ach! jaka ja nieszczęśliwa!
I szlocha, szlocha...
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/48
Ta strona została skorygowana.