Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

nią, pluję... mam w pięcie. Tu chodzi o treść, rozumiesz, bałwanie, treść!
— !!!
— Ach!... Jaka ja nieszczęśliwa... jaki z ciebie słoń, tapir, czart wie co... nic, nic, żadnej subtelności... Nie widzisz, co się we mnie dzieje od czytanej próby?...
— ???
— Dzieje się to... że ja nie mogę dłużej tak żyć... że ja nie chcę być takie coś, że ja... że ja... się powieszę... że ja wolę umrzeć, jak ta w sztuce... rozumiesz, co?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zrozumiał.
I zda mu się, żęto nagle niewidzialny chór serafinów zeszedł i otoczył złocone łóżko z różową jedwabną kołdrą.
Aniołowie ci mają długie białe szaty, srebrne skrzydła, słodkie, białe twarze i ręce sióstr miłosierdzia...
Pochylają się nad łkającą Niutką, mówią coś do niej, budzą w niej godność kobiecą — o serduszko trącają skrzydłami, jak rosę słońce, tak z oczów załzawionych te łzy piją.
I wkoło, jakby głos harfy z przestworów, płynie cicho jedno słowo:
— Rehabilitacja!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Ukląkł przed nią i do nóżek jej się kłoni, ale ona ku niemu rączki wyciąga.