Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

— Jakoś poradzimy, ułożymy się, na raty wezmę pożyczkę.
— W banku, co? Ja ci ułatwię. Mówił mi jeden dyrektor, że...
— Ach! Proszę cię... zostaw! Zapomnij o swoich dawnych znajomościach. To łotry, wyzyskiwali cię... szubrawcy!
— Nie. To wszystko bardzo porządni ludzie.
Raziewicz aż zębami zgrzyta.
— Może... ale czy który zaproponował ci małżeństwo?
— Nie!
— A widzisz... A ja chcę się z tobą o-że-nić. Ja jestem uczciwy. Ja cię szanuję. Ja cię chcę zrehabilitować...
— Ach! Tak!.. Prawda! To byłaby rehabilitacja!
Aż w ręce klaszcze z radości. Łzy osychają, oczki świecą się, jak lampki żarowe.
— Dobrze, dobrze pójdę za ciebie!...
— I poprawisz się?
— Poprawię.
— Żadnych zabaw, strojów, jeżdżenia na gumach, kolacji...
— Żadnych!
Całują się na potęgę. Młodemi ustami przylgnęli do siebie i piją, jak miód dreszcz i rozkosz.
— Mój Niutuś? Mój?