Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

— Cieszy się tą nazwą, jak nowym pierścionkiem.
— Mąż, mąż!
Ugryzła go w ucho. Ma ochotę powiedzieć mu: „koniu pana Jezusa“, ale się waha. Zdjął ją jakiś lęk.
On schodzi wreszcie i patrzy ciągle na nią, jak, przychylona przez poręcz, śmieje się do niego w całej krasie swej gracji, swej elegancji i szyku porcelanowego aniołka.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Próba ciągnie się długo, długo. Cyzelują, przesiewają przez sitko, przez alembik. Raziewicza aż nosi. Siódma dawno wybiła. Jest zdenerwowany. Gdy reżyserowi powiedział, iż Niutka nie przyjdzie, bo chora, ten skrzywił się dwuznacznie.
Spiła się? Co?
Raziewicza aż dźgnęło coś w serce.
— Prosiłbym pana reżysera...
— Co?
Bystre oczy spojrzały prosto w twarz chłopca.
Raziewicz chciał zmilczeć, ale uznał, że byłby to krok nieszlachetny. Zmarszczył brwi, przybrał godną podstawę.
— Prosiłbym, aby się pan reżyser w ten sposób o tej pani nie wyrażał.
— A to co znowu?
— Tak... ja proszę...