Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/65

Ta strona została skorygowana.



I.

Czy już wracamy do domu?
— Nie, dojedziemy jeszcze do kraty wejściowej i zawrócimy ścieżką koło ślimaka...
— A jak nas kto zobaczy?
Siostrzyczka wydęła buzię.
— Phi!... wielka historja, czy to nam nie wolno jeździć konno?
I pojechały obie, pojechały na koniach fantazyjnych, złożonych z olbrzymich gałęzi, które zamiatały ziemię, podnosząc tumany kurzu.
Sylwetki ich ginęły w tych obłokach, lecz chwilami wynurzały się z tumanu okolone aureolą olbrzymich, słomianych kapeluszy. Kapelusze te złociły się i bujały w promieniach słońca, które całemi kaskadami płynęło na wołyńską ziemię w to lipcowe popołudnie. Na lewo staw zarosły sitowiem lśnił się bez skazy, jak tafla aluminium. Nawet nie odbijał błękitu nieba, ani wierzb na brzegu płaczących. Na prawo aleja drzew i krzaków leszczyny. Tu i ówdzie czarne